top of page

Phang Nga Bay

  • Zdjęcie autora: Izabela
    Izabela
  • 2 mar 2020
  • 3 minut(y) czytania

czyli nasza pierwsza UDANA wyprawa :)


Po tygodniu walki z .... grypą, którą z córką zafundowałyśmy sobie jeszcze w Polsce opuściliśmy cztery ściany naszej sypialni/ izolatki, by stanąć oko w oko z pierwszą atrakcją Tajlandii. I to atrakcją nie byle jaką, bo słynną na cały świat zatoką Phang Nga, znaną chociażby z filmów o James Bondzie, czy romantycznej sceny z Bridget Jones 2. Poza niewątpliwym pięknem, zatoka słynie również ze swojego „zatłoczenia”, odwiedzana przez prawie 2 miliony turystów rocznie nadciągających codziennie z 3 różnych prowincji (Phuket od zachodu, Krabi od wschodu i Phang Nga od północy). Na szczęście nam, jak to mamy w zwyczaju, udało się znaleźć sposób na to, żeby odkryć to miejsce po swojemu i skraść jego intymny fragment tylko dla siebie.

W tym celu jak zwykle niezawodny okazał się sposób wstępnej eksploracji terenu na Google Maps, którego dawno temu nauczyła mnie Matka Perłowska i który jest często źródłem naszych najbardziej wyjątkowych przygód :) 🙏🏻 Przy użyciu mapy satelitarnej i dokładnego zoomowania udało mi się znaleźć, opisany przez kilka osób, rybacki port założony przez muzułmańską komunę, z którego w rozsądnej cenie (15000 batów czyli połowa tego co zapłacisz w porcie turystycznym) można wypłynąć ”long boat’em” na rejs wokół tych pięknych wysp i formacji skalnych. Dodatkowym atutem jest fakt, że możesz mieć łódź tylko dla siebie, sam decydować o której i na jak długo ruszasz oraz gdzie chcesz się zatrzymać. wszystkie powyższe elementy kluczowe dla nas - podróżujących z 10 miesięcznym dzieckiem.

No to jak wyglądał nasz dzień?

W południe wyruszyliśmy wynajętym w naszym hotelu autem (1000 bat) - tanio, zgodnie ze swoim planem i tempem, a do tego z klimką i dreszczykiem emocji. Kto był w Azji, ten wie, że sygnalizacja świetlna na drodze to jedynie drobna sugestia dla kierowców ;) Ale mój bohater Pavel stanął na wysokości zadania i pomimo lewostronnego ruchy woził nas zawodowo :)


Do wybranego przeze mnie portu dotarliśmy po 13:00. Umówiliśmy się na popołudniową wycieczkę po zatoce i zjedliśmy lunch przygotowany przez lokalne kobiety. Pavel zjadł najlepszą jak dotąd zupę tom yam z owocami morza, od której wypadły mu oczy, a Kora, ulubienica Tajów, dostała kawałek świeżuteńkiej ryby (na zdjęciu poniżej wcina świeżego ogóra). Po posiłku ruszyliśmy do oddalonej o 40 min świątyni Wat Suwan Kmuha.



Po prawdzie buddyjską świątynię odwiedziliśmy dla zabicia czasu w najbardziej upalne godziny, ale okazała się strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze, dlatego że zobaczyliśmy nie tylko wielkiego leżącego Buddę, ale też liznęliśmy geologii oglądając stalaktyty i stalagmity. Całość ukryta jest bowiem w wysokiej skale. Po drugie, dlatego że miejsce nie jest tłumne odwiedzane, mogliśmy wiec schronić się w chłodzie i cieniu, a przy tym stosunkowym spokoju. Zaliczyliśmy przekąskę w postaci świeżych bananów i kokosa i wróciliśmy do portu Banhinrom skąd zgodnie z planem, o 17:00 ruszyliśmy w półtorej godzinny rejs.



Zdecydowanie warto było zostawić tę antrakcję na koniec dnia! Na wodzie nie minęliśmy się z ani jedną łodzią, korzystaliśmy ze sprzyjającej bryzy popołudniowego morza, a podziwiane przez nas skały, wyspy i bezludne (!!!) plaże oglądaliśmy w promieniach czarującego, zmieniającego się z minuty na minutę zachodzącego słońca. Efekty świetlne nie do przebicia! Zdecydowaliśmy się nie schodzić z łodzi (cała ta wyprawa i tak była na granicy dla mojego matczynego serca :p ), ale na jej pokładzie przeżyliśmy niezapomniane intymne chwile naszej rodziny. I co najważniejsze, podobało się wszystkim, włącznie z Korą, co widać po jej radosnym pysiu (Więcej zdjęć w galerii na dole). 



Spełnieni i szczęśliwi wróciliśmy do hotelu po naszej pierwszej przygodzie, z apetytem na więcej :)





Comments


©2020 by dla siebie. Proudly created with Wix.com

bottom of page